Recenzja filmu

Za garść dolarów (1964)
Sergio Leone
Clint Eastwood
Antonio Prieto

Jak zaczął umierać klasyczny amerykański western

Przybył znikąd. Człowiek Bez Imienia. Interesują go wyłącznie pieniądze. Nie spocznie, dopóki nie wykończy dwóch wrogich sobie band przemytników, zamieszkujących przygraniczne miasteczko... "Za
Przybył znikąd. Człowiek Bez Imienia. Interesują go wyłącznie pieniądze. Nie spocznie, dopóki nie wykończy dwóch wrogich sobie band przemytników, zamieszkujących przygraniczne miasteczko... "Za garść dolarów" to remake filmu Akiry Kurosawy "Yojimbo", znanego w Polsce pod tytułem "Straż przyboczna". Film Włocha miał być hołdem złożonym wybitnemu Japończykowi. Fabułę i zabiegi filmowe, takie jak spowalnianie akcji, przeniesiono z dzieła reżysera "Yojimbo" w tak widoczny sposób, że Sergio Leone został posądzony o plagiat. Co sprawiło, że westernowa kopia japońskiego arcydzieła filmu samurajskiego na trwałe wpisała się w historię światowego kina, usuwając w cień swój genialny pierwowzór? Westerny tworzyły mit Ameryki. Ich bohaterowie: szlachetni, posągowi, odważni walczyli ze złymi bandytami, dzikimi Indianami i bezlitosnymi siłami natury. W "Za garść dolarów" nie ma szlachetnego szeryfa, bo szeryfem jest John Baxter, przywódca przestępczego gangu. W "Za garść dolarów" nie znajdziemy posągowego bohatera walczącego ze złymi bandytami, bo Człowiek Bez Imienia to cyniczny, bezwzględny i przebiegły rewolwerowiec, który bez wyrzutów sumienia przyłącza się raz do jednej, raz do drugiej grupy złodziei i morderców. W "Za garść dolarów" odwaga nie istnieje, bo nie istnieje pojęcie honoru, w końcu najlepiej zabijać strzałem w plecy, z daleka. Nie ma też Indian, niewinnych niewiast, męskich przyjaźni zahartowanych wspólnymi przeżyciami oraz idyllicznych osad, zamieszkanych przez dzielnych pionierów. Jest za to wymarłe miasto, gdzie nie trudno o zabłąkaną kulę, psychopatyczni bracia Rojo, gang Baxtera, szalony grabarz Piriperi, kilkadziesiąt wdów oraz pragnący spokoju Silvanito. Tak, włoski western w reżyserii Sergio Leone łamał wszelkie znane w 1964 roku schematy. Już pierwsze minuty filmu zapowiadają, że przez najbliższe półtora godziny, obcować będziemy z dziełem nietuzinkowym. Wykonani, przy pomocy animacji rotoskopowej, jeźdźcy, galopujący w rytm doskonale zespolonej z obrazem muzyki Ennio Morricone, wprowadzają widza w "spaghetti" klimat. Obraz dwóch bandytów strzelających w stronę płaczącego dziecka informuje: Uważaj! To nie będzie łatwy, lekki i przyjemny seans! W "Za garść dolarów" zaczyna kiełkować charakterystyczny styl Leone. Od razu rzuca się w oczy postać głównego bohatera: niezniszczalnego, cynicznego, amoralnego, o niejasnej przeszłości, mimo to budzącego sympatię widzów. Trudno spotkać tu ludzi szczęśliwych, spełnionych. Biedni boją się bogatych, bogaci boją się o swoje życie. W dziele włoskiego reżysera nie ma zbędnych słów. Czasami zamiast nich pojawia się nastrojowa muzyka, która koncentruje uwagę widza, sygnalizuje zwrot akcji, punkt kulminacyjny. Film nawet dzisiaj razi brutalnością. Krew, ogień, szaleńczy amok zabójców, zmasakrowane ciała ofiar, życie ludzkie, które nie ma żadnej wartości - nieoswojony z drastycznymi scenami widz może być wstrząśnięty. Kobiece postacie symbolizujące dobroć, opiekuńczość i ciepło w zetknięciu z męskim, agresywnym światem wpadają w objęcia destrukcyjnego chaosu, zazwyczaj kończą tragicznie. Mała dawka ironii, z dodatkiem czarnego humoru, każe patrzeć widzom na przedstawioną opowieść z lekkim przymrużeniem oka. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie warto oglądać tego filmu, bo jak wiadomo, pierwsza część "dolarowej trylogii" jest uznawana za najsłabszą. Ja traktuję "Za garść dolarów" na równi z "Za kilka dolarów więcej" oraz "Dobrym, złym i brzydkim". Dlaczego? Po pierwsze: bardzo oryginalna historia, w niczym nie ustępująca tym z dwóch następnych części. Po drugie: wyśmienita sekwencja finałowego pojedynku pomiędzy Bezimiennym a Ramonem i jego siepaczami. Końcowe starcie nie jest wyłącznie sprawdzianem umiejętności strzeleckich, szybkości i refleksu bohaterów, ale również kulminacją napięć pomiędzy przeciwnikami, zmaganiem dusz. Leone zastosował w tej scenie swój firmowy znak: słynne zbliżenia oczu obrazujące walkę charakterów. Po trzecie, najważniejsze: film sięga do korzeni kultury europejskiej poprzez liczne nawiązania do opowieści nowotestamentowych. Dzięki temu tworzony jest pełen mistyki klimat, filmowe postacie mają głębsze rysy. Przykłady? Człowiek Bez Imienia przyjeżdża i odjeżdża z miasteczka na mule, uczta u braci Rojo stylizowana jest na "Ostatnią Wieczerzę" Leonarda Da Vinci, główny bohater po torturach "otrzymuje" stygmaty, następnie praktycznie martwy przez 3 dni więziony jest przez gang Ramona, po ucieczce przebywa w kopalni-jaskini, którą opuszcza niczym biblijny Łazarz... Każdy szanujący się kinomaniak powinien znać ten film. To nie tylko początek światowej kariery Clinta Eastwooda, ale również początek drogi, jaką pokonał reżyser Sergio Leone, aby stworzyć "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" nazywany "westernem absolutnym".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Za garść dolarów" to film, który podobnie jak słynny "Łowca androidów" został doceniony wiele lat po... czytaj więcej
Zakurzone, opustoszałe miasteczko gdzieś pośrodku pustkowia. Zamieszkane przez nieogolonych i niedomytych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones