Tak przepełniony religijną symboliką(przemieloną autorsko oczywiście), a jednocześnie zupełnie surrealistycznie oderwany od teologicznie kanonicznej narracji. I do tego dekadencka atmosfera jak gdyby zatopionego miasta, jak ze snu po zwiedzaniu secesyjnego Wiednia czy Pragi, tudzież z dawnego wspomnienia o tym w głowie kogoś kto przeżył jakąś wewnętrzną apokalipsę. W sam raz na artystyczne "przeżywanie triduum" dla kogoś kto ma tego wszystkiego dość, ale być może tkwi w środowisku, gdzie z czachy aż się dymi kadzidłem. Wiele lat temu by mi taki seans na pewno dobrze zrobił :)