Czy naprawdę ta blacha, która "okrywała" Bezimiennego mogła go uchronić przed pociskami z tak silnej broni? Pociski mimo że ją przebiły, on nadal żył. Mocno dziwne jak dla mnie.
mocno zbita blacha mogłaby to zrobić ale to musiało by być specjalnie zrobione i w cholere ciężkie
Nie przebiły jej, zostawiły ślady po odbiciu się. Nie jestem ekspertem ale wtedy kule były chyba ołowiane, a ta blacha miała z centymetr grubości więc jest to jak najbardziej możliwe. Właśnie jestem po raz dwudziesty albo trzydziesty, po seansie i ciągle jestem zachwycony.
Mnie zawsze wkurzały finałowe pojedynki w tych filmach ("Za garść dolarów", "Za kilka dolarów więcej") . Z jednej strony szalenie trzymające w napięciu, z drugiej, wiadomo, że to ten "dobry" musi koniec końców zwyciężyć. Stąd te wszystkie nieuczciwe zagrania postaci granych przez Eastwooda, w pierwszej części trylogii "kamizelka", w drugiej - dodatkowy zegarek z pozytywką. :D
Ale to i tak jedne z najlepszych filmów, jakie w ogóle widziałam.
Dodatkowym zegarkiem to on wyrównał szanse, bo pojedynek od samego początku był nieuczciwie ustawiony przez Indio.
Ten pojedynek to rzeczywiście miała być czysta formalność i szanse pułkownika były równe zeru, ale przecież Mortimer sam był sobie winien - z tego co pamiętam to najpierw zabił jednego z ludzi El Indio, a potem po prostu nie zauważył tego drugiego (Indio), który strzałem wytrącił mu broń z rąk. Mógł go wtedy od razu zabić i byłoby po sprawie, ale widocznie Indio chciał zrobić jeszcze całe to przedstawienie z pozytywką, które koniec końców by się udało, gdyby nie ingerencja Eastwooda.
Z drugiej strony, może dobrze że te filmy właśnie tak się kończą. W rzeczywistości zbyt często wszelkie szwarccharaktery wychodzą na swoje, nie płacąc za swoje zbrodnie. Więc jest to jakaś odmiana. Szkoda tylko, że z braku sprawiedliwości w prawdziwym życiu ludzie muszą szukać jej na srebrnym ekranie.
Trafna uwaga. Mortimer postrzelił Groggy'ego (jak się później okazało nie śmiertelnie), zanim sam znalazł się w opałach. Nie zmienia to faktu, że Indio nie dał mu szans na honorowy pojedynek. Jest to o tyle dziwne, że równie dobrze tak samo mógł postąpić wcześniej z Tomaso, a dał mu szansę wygranej w uczciwym pojedynku na identycznych zasadach. Z drugiej strony, sytuacja finałowa była nieco inna, bo Mortimer na niego polował, a sam Indio nie był w stanie przewidzieć, czy ten ma ochotę od razu odstrzelić mu łeb, czy załatwić sprawę pojedynkiem 1 na 1. Wydaje mi się, że Indio po prostu stchórzył i wolał wygrać na pewniaka, bo czuł, że nie ma z Mortimerem większych szans. Spójrz na reakcje Indio przed i po pojawieniu się Monco - od pewności siebie w uprzywilejowanym położeniu, po strach. Ewidentnie było widać, że gdy melodia z pozytywki zbliżała się ku końcowi, miał śmierć w oczach.
Ja ten film uwielbiam jak wszystkie Westerny z Eastwoodem, ale nie wierzę, że takie pojedynki miły w ogóle miejsce (może jakiś 1%?). Pewnie przy pierwszej lepszej okazji strzelali sobie w plecy i po krzyku. Oni byli zimnokrwistymi mordercami i nie mieli żadnych skrupułów.
Jak dla mnie Indio nikomu nie dawał równych szans, bo tylko on znał melodyjkę z pozytywki (znał ją również pułkownik Mortimer, ale jako że Indio miał broń pod ręką, a tamten musiał się po nią schylać był bez szans), więc wg mnie Eastwood jedynie uczynił pojedynek sprawiedliwym..