Mindhunter, Z zimną krwią i dramat sądowy w jednym, a dokładnie w trzech odcinkach. Oldschoolowa, koronkowa, angielska robota. Klimatyczna i przejmująca, tym bardziej, że na faktach. Świetnie oddaje też realia lat 80. Obsada wymiata, a Tennant to już zupełnie hipnotyzuje.
Pan Tennant, co trzeba przyznać, zagrał wręcz porążająco cudownie osobę Dennisa Nielsena, jakby rola ta stała się nim, weszła w jego niematerialne Ja. Zwróćcie uwagę na pewien moment tudzież scenę z pierwszego odcinka: około 15 minuty i 5 sekundy, gdy z zimnem wpisanym na twarzy, niczym pozbawiony emocji trup, Dennis wyznał (jak ujął to Nielsen wcześniej ,,ach, miejmy to już za sobą") przesłuchującym go śledczym, że gdy zabijał 14-ego, zrobił mu omlet, i nie wiedział, co go zabiło: omlet czy on sam, ale prędko doszedł do wniosku, że omlety nie zostawiają chyba czerwonych śladów na szyi... Mój Boże... Banalność zła, spłycenie emocjonalne u psychopatów jest niewiarygodne, przerastające jakiekolwiek granice pojęcia "człowieczeństwa".