Corbucci robi jeszcze gorsze peplum niż Leone. Cieszę się że obaj panowie szybko przestali angażować się w tego typu kino i zajęli się westernem. Wyszło im to na dobre jako twórcom, a nam jako widzom.
Beznadziejna wersja "Zorro" rozgrywająca się 20 lat po stłumieniu powstania Spartakusa. Tym razem po stronie niewolników staje syn rebelianta, obdarzony olbrzymimi muskułami i... drewnianym aktorstwem. Główny bohater nie wyraża praktycznie nic swoją mimiką. W peplum to się nie liczy, więc można przymknąć oko. Ale już na głupi scenariusz, fatalną choreografię walk oraz mega bzdurne zakończenie nie da rady.
Najlepsze że niejako film pije do tworu Kubricka, będąc jego nieoficjalną kontynuacją. Lubię włoskie kino, ale te 100 minut to była męczarnia gorsza niż ukrzyżowanie. Nie warto.